--------------------------
Lepor. Zapisałam to słowo w swoim umyśle, by móc później poszukać go w księgach. Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego przedstawiciela tego gatunku, nie przypominałam sobie również, bym kiedyś natknęła się na ich opis w opracowaniach naukowych.
Muszę przyznać, iż ciężko było mi przetrawić fakt, że jest to istota rozumna. Niewielki, skrzydlaty królik wyglądał tak uroczo, że łapy aż świerzbiły, by go pogłaskać, podrapać za uszkiem, poprzytulać... Angel miał szczęście, że byliśmy po obfitej kolacji, bo w przeciwnym wypadku jego widok mógłby wyzwolić w nas jeszcze inne myśli...
W każdym razie, królik poprosił nas o pomoc w odnalezieniu pewnego kryształu, a Dewi zgodził się, by pomóc, upewniając się jeszcze, czy ja nie mam przed tym żadnych obiekcji.
- Zawsze chętnie pomogę potrzebującym - oznajmiłam, uśmiechając się ciepło. - To... wiesz, gdzie szukać tego kryształu?
- Pewnie, lećcie za mną - odparł Angel, szykując się do lotu.
- Chwila, chwila - zatrzymałam go. - Daj nam czas na przygotowanie do wyprawy. I opowiedz nam trochę o tym miejscu. Czy to daleko? - Zapytałam. Musiałam wiedzieć, jak długo potrwa wyprawa, bo to przesądzało o ilości potrzebnego nam prowiantu.
- Właściwie, to... - zastanawiał się królik, robiąc zmieszaną minę.
- Hm? - Dopytywał Dewi, usiłując wyciągnąć z niego odpowiedź.
- ... musielibyśmy opuścić Nerthvenę - dokończył Angel.
Ja i Dewi spojrzeliśmy po sobie. Zgadzając się pomóc królikowi, nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak długa i ciężka wyprawa nas czeka.
- Klejnot powinien leżeć gdzieś w lokacji, którą miałem okazję odwiedzić, gdy chciałem pozyskać... pewien przedmiot - podjął Angel. - W miejscu tym występuje pewien rodzaj humanoidów o ciele zbudowanym z najlepszej jakości drewna. Drewno to jest bardzo cenne i można je sprzedać za naprawdę wysoką sumę. Skuszony wizją zarobku, udałem się w nieprzyjazne, wulkaniczne góry i odszukałem humanoida. Przeliczyłem jednak swoje siły. Podczas walki upuściłem klejnot, byłem jednak zbyt zajęty wykonywaniem uników, by to zauważyć. Uciekłem z miejsca potyczki, a o braku klejnotu zorientowałem się dopiero później. Od tego czasu błąkam się po tej krainie i choć jest bardzo piękna, to, nie ukrywam, chciałbym już wrócić do domu. Moja rodzina musi myśleć, że nie żyję!
- Chyba wiem, o jakim miejscu mówisz - oznajmiłam. - Czasami posyłam tam głodne przygód wilki, by przyniosły mi trochę tego drewna. Wyruszamy jutro o świcie - zdanie oznajmujące miało pełnić w tym miejscu funkcję pytania, spojrzałam więc po twarzach rozmówców. Nie wyrazili oznak sprzeciwu.
- Będziecie dzisiaj nocować u mnie, jeżeli wam to odpowiada, w ten sposób łatwiej będzie nam się znaleźć o poranku. Zapewnię wam pożywienie, mogę też pożyczyć Dewi'emu coś ze zbrojowni.
Obydwoje zgodzili się na propozycję, skierowaliśmy więc kroki w stronę Drzewa Życia.
Na miejscu zasiedliśmy do stołu, by domówić szczegóły naszego planu; Angel został też poczęstowany ciastem marchewkowym, gdyż była to chyba jedyna dostępna w mojej kuchni potrawa, jaka nadawała się dla roślinożercy. Przecież nie mogłam podać mu królika zapiekanego w pieczarkach...
Spakowaliśmy też trochę suszonego mięsa na drogę, napełniliśmy kilka bukłaków wodą i rozeszliśmy się - ja do swojego pokoju, Dewi i Angel do gościnnych kwater.
Zagrzebałam się w miękką pościel, a zasypiając myślałam o tym, co przyniesie kolejny dzień.
--------------
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!