czwartek, 27 lipca 2017

Od Ferishii

------------------------

- I co tam widzisz? - Zapytałam, zadzierając głowę w górę. Musiałam zmrużyć oczy, gdyż raziło mnie słońce.
- Hm... Widzę... - Angel zwiesił się. Ciężko mu było znaleźć jakiś charakterystyczny punkt. - Jesteśmy pomiędzy dwoma rzekami. Jedna z nich jest bliżej niż druga.
Gdzie my jesteśmy? Na podstawie podanych przez lepora informacji nie potrafiłam określić naszego położenia. Było mi potrzebne więcej informacji.
- A coś jeszcze? Jakieś charakterystyczne drzewa, jeziora?
Skrzydlaty królik pokręcił głową przecząco. Wzleciał wyżej, by zwiększyć pole widzenia, a po chwili oddalił się. Już niedługo zniknął mi z oczu.
- Zgubiliśmy się? - Zapytał Dewi.
Posłałam mu piorunujące spojrzenie. Nie. To oczywiste, że wiem, gdzie jesteśmy. To w końcu moja wataha. Dewi nie może wiedzieć, że też jestem totalnie zagubiona.
- Minimalnie. Wydaje mi się, że wiem, gdzie jesteśmy, ale wolę się jeszcze upewnić - nagięłam prawdę. Tylko odrobinkę, taak.
Wkrótce naszym oczom ukazał się zdyszany Angel. 
- W tamtą stronę jest sawanna - wysapał, wskazując palcem w odpowiednim kierunku. - A tam las akacjowy.
No, teraz już miałam jakieś pojęcie o naszym położeniu. Wiedziałam, którędy iść
- Tak jak myślałam - skłamałam. - Za mną! - Krzyknęłam rozentuzjazmowana, a Dewi i Angel wypełnili moje polecenie.

***

Kolejnych kilka dni upłynęło nam na podróży, która odbyła się gładko. Nie napotkaliśmy żadnych przeszkód ani przygód; zmieniały się jedynie krajobrazy.
W końcu dotarliśmy na miejsce. Byliśmy już u podnóża góry. Żar lał się z nieba, a ilość wody w naszych bukłakach niebezpiecznie zmniejszała się z każdą godziną. Skały parzyły w łapy. Mimo tego dziarsko brnęliśmy przed siebie, pchani świadomością, że cel podróży jest już bardzo blisko.
- Jeszcze... jakieś siedemset metrów - wysapał zmęczony Angel, który odpuścił już sobie latanie i poruszał się teraz skacząc. Nawiasem mówiąc, trochę nas w ten sposób spowalniał.
- Może zrobimy sobie mały postój? - Zasugerował Dewi. - Odpoczniemy przed spotkaniem z drewniakiem - argumentował.
- Dobry pomysł - odparłam niemal równocześnie z leporem.
Doczłapaliśmy do pierwszego lepszego cienia i rozsiedliśmy się w nim. W końcu tak jakoś wyszło, że wszyscy zasnęliśmy. Obudziłam się, gdy było jeszcze ciemno, choć różowa łuna światła zaczynała pokazywać się przy linii horyzontu.
- Hej, chłopaki, wstawać! - Szturchałam ich, próbując wyrwać ich ze snu. - Nie chcecie chyba walczyć z tym potworkiem w upale?
Po chwili lepor otworzył oczy, a Dewi powitał dzień głośnym ziewnięciem.

----------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!