Zza krzaków wyłonił się obraz jednej z moich ulubionych lokacji w Krainie. Tak jak wcześniej obiecałem, doprowadziłem smoczycę do gaju Vyrthyr.
Neythiri prześlizgnęła się między roślinami, by mieć lepszy widok na okolicę, a ja podążyłem za nią.
Vyrthyr wyglądał niesamowicie o tej porze dnia. Dziwne, powykręcane kształty drzew malowały się ciemnymi barwami na tle zachodzącego słońca, a ich wydłużone cienie rzucały niesymetryczną mozaikę plam na pobliskie skalne mosty. Setki ptaków, głównie biało upierzonych, o pokroju wróbelka, pokryło pomarańczowo-fioletowo-błękitne, lekko zachmurzone niebo. Zwierzęta wracały tu na noc, którą miały spędzić w gniazdach uwitych pośród gałęzi drzew. Wypełniły powietrze śpiewem, sprawiając, że można się tu było poczuć jak na hali koncertowej.
- Wow, ale tu ładnie - odezwała się smoczyca, która teraz kręciła się wokół mnie, zaglądając dosłownie pod każdy kamień, za każdy załom skalny... Najwidoczniej chciała jak najdokładniej zwiedzić okolicę.
- No widzisz, a nie chciałaś tu przychodzić - zaśmiałem się, a Neythiri posłała mi w odpowiedzi spojrzenie, które miało udawać oburzenie. Po chwili jednak oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Smoczyca coraz bardziej się ode mnie oddalała, a ja uznałem, że nie potrzebuje przewodnika - i tak niemożliwym byłoby się tu zgubić, w Vyrthyrze nie występowały też żadne drapieżniki, z resztą co mogłoby zagrozić dorosłemu smoku?
Wskoczyłem na jedną z półek skalnych, z której pod moim ciężarem posypało się kilka drobnych kamyczków. Nie zaniepokoiło mnie to jednak - wiedziałem, że formacja wytrzyma mój ciężar. Położyłem się w plamie słońca, chcąc skorzystać z jego ostatnich tego dnia promieni i, nie mając nic lepszego do roboty, zacząłem wodzić wzrokiem za Neythiri, która teraz kluczyła wśród skał. W końcu udało mi się dostrzec coś jeszcze...
Westchnąłem cicho - jak na smoka - i w kilku susach przemierzyłem dystans, jaki oddzielał mnie od smoczycy.
- Spójrz tam - powiedziałem, pokazując zakończonym ostrym szponem palcem w odpowiednią stronę.
- Nic nie widzę - oznajmiła Neythiri.
- Dobrze się przypatrz - poleciłem. Jednocześnie delikatnie chwyciłem ją za podbródek, przybliżając jej łeb do mojego, żeby móc obserwować nasz obiekt zainteresowania z możliwie podobnego punktu.
- O, teraz widzę! - Wyszeptała cicho, jakby nie chciała spłoszyć stworzenia, które jej pokazywałem.
Netch pasł się na jałowej glebie, co rusz wpychając chwytne, napakowane trawą macki do otworu gębowego znajdującego się na spodzie jego szarego kapelusza. Osobnik był dość sporych rozmiarów, choć oczywiście nie umywał się w tej kategorii do smoka. Przesunąłem się odrobinę, by smoczyca miała lepszy widok na stworzenie.
- Co to jest? Czy one są groźne? - Zapytała.
- To netch - oznajmiłem krótko. - Przypominają trochę meduzy, chociaż woda nie jest im tak niezbędna do życia. Z zasady nie są groźne, chociaż... - nie dokończyłem, bo Neythiri już pognała w stronę stworzenia.
- Ał! - Usłyszałem niemalże natychmiastowo. Popędziłem na pomoc, a kiedy tylko dotarłem na miejsce, zastałem Neythiri trzymającą się obiema przednimi łapami za nos, który był teraz opuchnięty w wyniku poparzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zachęcamy do komentowania!