sobota, 29 lipca 2017

Od Vinci'ego


Otworzyłem powoli jedno oko. Chwilę się zastanawiałem, gdzie jestem, ale potem doszło do mnie, że wczoraj dołączyłem do jakiejś watahy. Nazwę zapomniałem, nigdy nie przykładam wagi do błahostek. Przeciągnąłem się i powoli podszedłem do swojego osobistego jeziorka, które było w mojej jaskini. Przejrzałem się w odbiciu i z zadowoleniem stwierdziłem, że wyglądam powalająco. Uśmiechnąłem się i wtedy ukazały się moje białe kły. 
- Idealnie ...-powiedziałem z satysfakcją w głosie- A teraz idziemy coś zjeść.
I ze śmiechem wyszedłem na zewnątrz. 
Pewny siebie szedłem swoim pokazowym krokiem tancerza, machając pewnie ogonem. 
Wszedłem w gęstwinę lasu, po chwili złowiłem dosyć świeży trop jelenia. Zacząłem biec, nie gubiąc ani na chwilę tropu. W końcu byłem w tym zawodowcem. Po chwili wybiegłem na mniejszą polankę i ujrzałem szarżującego na jakąś waderę jelenia. Idealny moment na wkroczenie obcego pociągającego basiora. Przed oczyma stanęła mi już scenka jak z filmu, w której rzucam się na ratunek tej wilczycy, a potem ona rzuca mi się na szyję. Wybiegłem z ukrycia akurat gdy jeleń przebijał jej bok. Skoczyłem sprawnie i powaliłem zwierzę. Rozdarłem gardło jelenia i chwilę przytrzymałem, żeby się nie szarpał. Gdy wyczułem, że już zdechł podszedłem do leżącej wadery. Chwilę się jej przyglądałem, ale w końcu powiedziałem: 
- Słyszysz mnie?! - zapytałem, bo widziałem że ona zaczyna mrugać oczami.
- Ej! Słyszysz mnie?! - Krzyknąłem jej prosto w twarz.
Za to ona pokiwała głową na znak, że tak. 
Bez pytania podniosłem ją z ziemi i zarzuciłem na grzbiet. Ona delikatnie zaczęła protestować ale ja nic sobie z tego nie robiłem i potruchtałem w drogę powrotną do domu. Wszedłem do siebie i położyłem ją delikatnie na moim łóżku. Zawróciłem szybko i pobiegłem po truchło jelenia. Gdy zaciągnąłem je do siebie, ona nadal leżała na moim legowisku. 
- Jak tam?-powiedziałem nadzwyczaj spokojnie- Myślę, że jeszcze pożyjesz -powiedziałem kpiąco westchnąłem i poszedłem po miskę, żeby nalać trochę wody do przemycia rany. 
Zazwyczaj nigdy się nie przejmowałem kimś innym, ale stwierdziłem, że to wyjątkowa sprawa i po prostu gdy wyzdrowieje pokażę jej prawdziwego siebie. Wróciłem do niej i zacząłem przemywać ranę. 
- Nie jest tak źle, mogło być dużo gorzej -powiedziałem to z lekkim uśmiechem na twarzy 
- Czemu się uśmiechasz ?-zapytała 
- A nie mogę? Przecież nic się nie dzieje, żebym nie mógł się uśmiechać... chyba, że inaczej uważasz? - popatrzyłem na nią z wyższością.
Zaczęła jęczeć, jak dotykałem jej rany 
- Nie możesz ...dać mi... - wyszeptała.
- Nie stosuję środków przeciwbólowych - od razu powiedziałem- Ból jest najlepszym nauczycielem. Tylko on cię wzmocni...
Popatrzyła na mnie zdziwiona 
- Masz mi coś przyn...AU !!-wrzasnęła 
Specjalnie mocniej przycisnąłem łapę do rany .
- Już mówiłem, że nie mam i nic ci na to nie poradzę -warknąłem. 
- Ale...-przerwałem jej 
- Jeżeli chcesz coś przeciwbólowego to sobie sama idź i znajdź, ja ci nie będę w tym pomagał-odwarknąłem - Już dosyć, że ci pomogłem, mogłem cię tam zostawić... zanim by ktoś cię odnalazł, już byś była martwa, więc wystarczy, jak się zamkniesz... rozumiesz?...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania!